Moje podróże do Grecji rozpoczęły się, kiedy po blisko 20 latach, podczas których nie pozwalaliśmy sobie nawet na kilkudniowe wakacje, zdecydowaliśmy się z mężem spędzić tydzień na wycieczce po Grecji kontynentalnej. Nasze małżeństwo przeżywało kryzys, jak prawie każdy związek, w którym dzieci „wyfruną z gniazda”. Podróż okazała się strzałem w dziesiątkę! Zakochaliśmy się obydwoje w Grecji i w sobie nawzajem jakby na nowo. Odkrywaliśmy świat zupełnie nam nieznany, a jednak bliski. Mój mąż odgrzebał w sobie greckie korzenie a ja duszę.
Pamiętam wrażenie, jakie na mnie zrobiły niesamowite Meteory, klasztory wybudowane na szczycie skał, zwane „wiszącymi klasztorami”. Tego po prostu nie da się opisać, trzeba tam być, żeby zrozumieć głęboką więź z Absolutem, jakiej mogli doświadczyć mieszkający tam mnisi, całkowicie oderwani od świata i ludzi. Przez kilka stuleci można było dostać się do monastyrów wyłącznie za pomocą wciąganej liny, schody wykuto w skale całkiem niedawno, dzięki temu można zwiedzać niektóre świątynie.
Zwiedziliśmy Wielki Meteor z XIV-wiecznym kościołem Przemienienia Pańskiego, klasztor św. Stefena i św. Warlaama z zachowanym urządzeniem do wciągania ludzi i przedmiotów na górę. W tej przestrzeni zawieszonej między niebem a ziemią czuje się obecność Boga, szczególnie, kiedy uda się chwilę pozostać samym ze sobą, o co nie jest trudno nawet uczestnicząc w grupie zwiedzających.
U stóp Meteorów znajduje się urocza miejscowość Kalambaki. Spędziliśmy w niej wspaniale czas, zwłaszcza, że z okien hotelowego pokoju mogliśmy podziwiać niesamowite widoki, porośnięte lasami góry i szczyty z zawieszonymi między niebem a ziemią klasztorami. Marzę o tym, aby tam wrócić, starsza, bardziej doświadczona i świadoma tego, na co patrzę.
Zostaw Komentarz